
Targ ubity
2025-12-06
Targ ubity
2025-12-06Być albo nie być Karmelitanką bosą
Moje powołanie rozwijało się stopniowo, bez nagłych olśnień i wstrząsów.
Pan prowadził mnie zwyczajną drogą odkrywania Jego miłości, najpierw w klimacie wiary, której uczyłam się od rodziców, potem – w szkole podstawowej – również dzięki osobie katechety, którym był karmelita bosy. On też w szczególny sposób zapalał w nas umiłowanie Słowa Bożego i szukanie w Nim światła na drodze życia. Był to też czas mojego osobistego odkrywania Jezusa i zapoznawania się z duchowością Karmelu poprzez uczęszczanie na liturgię do kościoła karmelitów, zaangażowanie w młodzieżową grupę modlitewną (Karmelitański Ruch Ewangelizacyjno-Modlitewny). Dobrze się czułam w tym klimacie, choć aż do zdania matury, byłam tylko „świeckim sympatykiem” Karmelu, a o swojej przyszłości myślałam raczej w kategoriach szczęśliwej małżonki i kochającej mamy.
Pierwszy cichy, ale wyraźny głos powołania zabrzmiał po maturze, na rekolekcjach - wakacjach spędzonych nad morzem. Pan najmocniej wtedy przemawiał przez Słowo podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. Towarzyszyło mi wówczas silne przekonanie o świętości i wielkości Boga i równocześnie przejmująca świadomość własnej małości, niegodności… a pośród tego pytające zaproszenie Boga: „Kogo mam posłać? Kto by nam poszedł?” Iz 6. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, o co tu chodzi, jaką drogą mam pójść, choć coś przeczuwałam. By odpowiedzieć, podobnie jak Izajasz:
Oto ja, poślij mnie!
potrzebowałam jeszcze 6 miesięcy drogi i rozeznawania. Realizowałam dalej swój zamiar podjęcia studiów, ale Pan Bóg sam zaczął zmieniać moje plany… Doświadczenie nieudanej próby dostania się na uczelnię, mocne przekonanie o rezygnacji z zaplanowanego wyjazdu za granicę... Wiedziałam jedno: tego, co zamierzyłam mam zaniechać, ale wciąż nie wiedziałam, co w takim razie dalej?! To wewnętrzne poszukiwanie i niepewność nie były łatwe, ale po 3 miesiącach zapaliło się światło. Tym razem było to w Bieszczadach, na rekolekcjach o rozeznanie – Pan dał wyraźne przekonanie w sercu, potwierdzane również przez spowiednika, że zaprasza mnie właśnie do Karmelu. Po pierwszych chwilowych zmaganiach i pewnym niezadowoleniu z tej propozycji złożonej przez Niego, wkrótce dojrzałam do wewnętrznej odpowiedzi, choć jakiś naturalny opór i niepewność jeszcze mnie nie opuszczały. Podczas jednej z pierwszych rozmów z Mistrzynią zadałam pytanie o to, co może być przeszkodą do wstąpienia (mając jeszcze cichą nadzieję, że wspomni o czymś, co na starcie mnie zdyskwalifikuje!) …ale „niestety” nie padło nic, co by mnie wykluczało z grona potencjalnych kandydatek. Droga z mojego rodzinnego domu do Karmelu trwała zaledwie 4 minuty…ale serce miało do pokonania znacznie dłuższą wędrówkę. Jednak już wkrótce dotarłam i poprosiłam o przyjęcie.
Wstąpienie do Karmelu nie było tylko lojalną odpowiedzią na zaproszenie Pana, czy racjonalnym wyborem. Pociągnęła mnie OBECNOŚĆ. Kiedy słuchałam o powołaniu do Karmelu i o stylu życia mniszek bosych, to przekonywało mnie i poruszało jedno: BÓG JEST i warto BYĆ Z NIM. One po prostu są tam w Jego towarzystwie, modlą się, pracują, prowadzą proste życie wypełnione zwyczajną codziennością, ale pełną Jego obecności. To mnie pociągnęło. Potem zaczęłam odkrywać, że to proste bycie dla Niego i z Nim, jest równocześnie byciem dla siebie nawzajem, z siostrami we wspólnocie, ale również dla innych, choć głównie poprzez duchową łączność. Przyjaźń z Jezusem jest nieustanną wędrówką i przygodą, która oczyszcza i poszerza serce, sprawia, że mogę dojrzewać do pełni.
Ta cicha i ukryta miłująca Obecność Boga , która mnie kiedyś pociągnęła do Karmelu, sprawia, że wciąż tu trwam i mam nadzieję, która pozwala mi pragnąć i oczekiwać jeszcze więcej…
Dziękuję za to Jemu, oraz tym, którzy mi w tej drodze towarzyszą.
s. Alina od Jezusa Hostii
